Rozdział V

Wszystko działo się tak spontanicznie. Carter oczami wyobraźni widziała jak stoi obok Simona i przykłada mu do głowy spluwę. Wcześniej zapalając papierosa rzuca go do kałuży benzyny w której stoi. Patrzy jak zaczyna płonąć. Mężczyzna wrzeszczy. Błysk ognia odbija się w jej zielonym spojrzeniu, a w obu dłoniach pieści dwa nowiuśkie pistolety maszynowe Ingram M11, którymi rozwala wszystkich po kolei. Na koniec ściąga ray-bany z nosa i dmucha w lufy.
Prawdziwy przebieg zdarzeń, różnił się nieco od wirtualnej wersji Lary Croft. Evelyn Carter szarpała się z całej siły i wydawała z gardła desperackie krzyki, jakby miało to uruchomić syreny ratunkowe czy pomoc z zewnątrz. Kopała nogami w powietrzu i wymachiwała pięściami, choć osobiście oczy miała zamknięte, tylko przez wąską szczelinę między powiekami, obserwowała  przebieg wydarzeń. Miotała się we wszystkie strony, choć wiedziała, że to nic nie da. Była w beznadziejnej sytuacji.

Simon zbliżył się na niebezpieczną odległość, karabin przewiesił sobie przez ramię na plecy, jakby przewieszał dziewczęcą torbę, a Evelyn serce podskoczyło do gardła. Nie zrobi tego! - pomyślała rozpaczliwie. - nie ma prawa!
-Znowu ty? – spytał leniwie, ale nienawiść kapała z każdej litery. - zabawcie się. - dodał za chwilę - w końcu nie macie tutaj innych rozrywek… Bo ile można grać w „raz dwa trzy giniesz ty?” – roześmiał się gardłowo i odszedł. Dwaj zamachowcy trzymali ją za przedramienia, gdy dwaj inni stali gdzieś z boku, paląc papierosy i śmiejąc się z zaistniałej sytuacji. Za ułamek sekundy i ci przyłączyli się do zabawy.

Do nozdrzy Evelyn dotarł znajomy zapach: ostry zapach potu, stęchliny, papierosów i krwi... Zebrało się jej na wymioty. Nawet na chwilę żaden z bandytów nie uchylił przed Carter rąbka tajemnicy swojej twarzy. A szkoda. Evelyn już oczami wyobraźni doświadczała sale sądową, na którą stawiła się jako pokrzywdzona. Czarna woalka opadała jej na czoło i obrysowane czarną kredką oczy. Miała na sobie sukienkę z piórami na ramionach, rozłożone jak u ptaka, który zaraz miał odlecieć. Poniekąd chciała, żeby tak o tym pomyśleli. Była wolna jak ptak – a oni zakuci w żelazne kajdany. W czarnej rękawiczce trzymała małą torebeczkę i okulary. Na środku, na podwyższeniu siedziała pani sędzia. Miała orli nos i siwą prosto ściętą grzywkę. Świadek zobaczywszy te parszywe osobistości ustawione w rządku, na jej twarzy wymalował się złośliwy uśmiech.
-Powinni za to srogo zapłacić! – zauważył ktoś z publiczności. Pokrzywdzona otarła łzę, gdy zaczęli pocieszać ją obcy dla niej ludzie.
-Skazani! – wykrzyknęła za parę minut sędzina, ratyfikując wyrok poprzez uderzenie w stół dużym młotkiem. 
Następnie świadka wyprowadzano czule z sali. Miała na nosie okulary retro i była otoczona przez ochroniarzy, gdy wyszła z Sądu Najwyższego. Przed budynkiem zgromadziła się chmara fotoreporterów. Przyjechała również telewizja. Wszyscy zasypywali ją pytaniami, podstawiając mikrofony, jednak ona milczała. Ochrona pomogła jej przejść przez tłum i dotrzeć do krawężnika, przy którym stał już zaparkowany samochód. Było to granatowe BMV z przyciemnianymi szybami, do którego została ciepło wpuszczona. Samochód za kilka sekund odjechał z piskiem opon.
W jego środku siedział elegancki średniego wieku mężczyzna.
-To teraz świętujemy! – wykrzyknął. Równocześnie gdy kobieta ściągała ochraniające jej tożsamość: woalkę i okulary przeciwsłoneczne, otworzył szampana.
-O, tak, szefie! – odparła z szerokim uśmiechem i podstawiła kieliszek, żeby jej nalał. – nieźle ich wykiwaliśmy!

Evelyn nienawidziła tych mężczyzn w fikcji i w rzeczywistości, która brutalnie ją doświadczała. Była świadoma tego, że z czasem nienawiść przeradza się w krwawe sceny, o czym czasem mogła przeczytać w gazecie, ale nic ją to nie obchodziło. Pragnęła ich wszystkich pozabijać, wykończyć, zatłuc. Zwłaszcza Simona. On podsunął ten pomysł. Gdy by chwyciła teraz broń – nie zawahałaby się ani przez chwilę. Nawet punkt problemu nie stanowił, że nigdy nie trzymała w ręku prawdziwego pistoletu. Naoglądała się tyle kryminałów, że jakoś dała by sobie radę. Miała bardzo dobry powód. Była tak zdeterminowana, że nic by jej nie powstrzymało przed zrobieniem tego. W końcu naruszyli jej przestrzeń osobistą. Nie wyraziła swojej zgody, zatem podchodziło to pod gwałt. Mogła się bronić, co z tego, że nie celowałaby w kolana.

Rozerwali brutalnie jej bluzkę. Gdy zaczęła się drzeć i szamotać – uciszyli ją przyłożeniem spluwy do jej poranionych ust. Tylko cicho zapiszczała. Mężczyźni planowali między sobą, nawet się przy tym kłócąc. Kobieta nie mogła tak spokojnie wysłuchiwać, co ją czeka. Znów próbowała im się wyrwać.  Ale na nic się to jej zdało – terroryści trzymali mocno, a z każdym jej sprzeciwem tylko naciskali mocniej, co sprawiało jej ból. Evelyn doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma tyle siły, żeby ich powalić. Gdy terrorysta robił swoje – płakała. Jej bezsilne łzy skapywały żałośnie na podłogę. Błądził rękami po jej ciele, nakręcając się coraz bardziej. Co chwilę sprzedawali jej cios. To w policzek, to w żebra.
Położyli ją na plecy. Obie ręce trzymali jej przy ziemi, z dwóch stron. Jakiś inny trzymał jej kopiące, wzburzone nogi.  Spodnie ściągnęli jej szybciej niż się tego spodziewała. Już się nie darła. Zaczęła na nowo, dopiero wtedy, gdy oprawca niespodziewanie położył się na nią. Wtedy coś się stało. Pękła cienka nitka, która dzieliła ją od obłędu. Darła się tak jak nigdy się jeszcze nie darła. Terroryści wyglądali na osłupionych. Ale jej łzy ciągle przypominały o jej bezbronności. I tym razem uciszyli ją ciosem. Dłoń jednego z nich przeszła doskonale przez środek jej policzka. Cios był dużo mocniejszy niż poprzednie uderzenia. Ból sparaliżował całą jej dolną szczękę. Znowu czuła w ustach smak krwi.

Niespodziewanie Carter wyczuła jeszcze czyjąś obecność. Simon? Bond? Nie była pewna. Jej oliwkowozielone oczy zaszły rzęsistymi łzami. Nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknęły jego łapska, ciężar jego ciała. Już nie czuła na skórze jego szorstkiego dotyku. A w zamian poczuła coś w postaci bezpieczeństwa, które zawisło w powietrzu. Gdy w końcu  mogła normalnie patrzeć, ujrzała, że nigdzie nie było Simona, ani tej bestii, która się na nią rzuciła. Coś musiało się stać. Przecież musiał gdzieś być. Nie mógł tak po prostu wyparować. W końcu nie występowali w Science Fiction, a ona nie była kosmitką, która mogła by go wysłać do równoległego świata. Chociaż cholernie chętnie by to zrobiła.
Gdy się nawet nie obejrzała ktoś nad nią stanął. Przez pierwszy moment zadrżała ze strachu, ale szybko go poznała. Jego oczy zdradzały jego tożsamość. Patrzyły na nią w taki sposób, że nie wiedziała co takiego czuje. Złość. Współczucie. Wstyd. Troska. Wystarczyło, że przeniósł ten wzrok na swoich kolegów, którzy zapieli jak żelazne klamry swoje uciski na jej nadgarstkach – to od razu ją uwolnili. Potem znowu przeniósł swój wzrok na nią. Na jej obrzmiałe usta. Na jej siniaki. Na jej rozmazany makijaż. Gdy dał jej znać, żeby wstała skierował się do swoich kumpli.

Evelyn Carter pozbierała się z ziemi, wciągając spodnie i zastanawiała się po co człowiekowi tyle kości. Połowa z nich właśnie ją boleśnie rwała. Gdy się rozejrzała, spostrzegła skuloną na ziemi Bestię. I nagle już miała cały przebieg wydarzeń przed oczami. Bond ściągający go z niej. Bond przewracający go na ziemie. Bond kopiący go w brzuch. Evelyn mogła sobie tylko wyobrazić ile siły on musiał mieć. Podniecała ją ta myśl. W chwili, gdy chciał z nią odejść, opluła parę zamachowców krwią, a wtedy Bond zwinnie chwycił ją i przerzucił  sobie przez ramie jak worek ziemniaków.
Całą drogę milczał. Postawił ją na ziemi dopiero w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Po chwili zapalił światło. Łazienka. Zamachowiec w dalszym ciągu miał zakrytą twarz, a jego zielone oczy, były takie hipnotyzujące, że Carter utonęła by w nich, gdyby gestem nie wskazał jej umywalki. Nie od razu się ruszyła.

Gdy podeszła pod ów umywalkę i wiszące nad nią lustro dostała szoku. W ogóle nie przypominała starej, zadbanej Evelyn Carter. Jej oczy były zapuchnięte, już nie wspominając o ustach i policzkach, które były w gorszym stanie. Szybko zmyła skrzepniętą krew i opryskała całą twarz wodą. Pod koniec dokładnie wytarła ją w papierowy ręcznik. Wyglądasz potwornie – pomyślała przyglądając się przez dłuższą chwilę swojemu odbiciu. Gdy trochę doprowadziła się już do ładu (choć bluzkę nadal miała potarganą), wyszli i pokierowali się w stronę pokoju na szczotki.    
-Dziękuję. Uratowałeś mnie. – wykrztusiła, gdy zamknął za nimi drzwi.
-Powiedziałem im, że jesteś moja.

Komentarze

  1. W sumie całkiem pociągający jest ten cały Bond. Jednak nie zmienia to faktu, że nie chciałabym być w skórze panny Carter, mam nadzieję, że nic się jej nie stanie.
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe ja tam lubię nie grzecznych chłopców :3

      Usuń
  2. Po długiej przerwie zapraszam na 9 rozdział Cristiano and Natalie.
    Pozdrawiam ;*
    http://cristiano-natalie-opowiadanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie jakiś ślad! Komentując, motywujesz mnie do dalszego pisania.:)