Epilog

Czas bliżej nieokreślony... Szczęśliwi czasu nie liczą, zapomniałeś?


Nadszedł ten dzień na który tak długo czekała.

Dochodziła pierwsza po popołudniu, Nowy Jork tonął w długich i bezcennych promieniach wiosennego słońca, które zawitało do Cesarskiego Stanu, na ulicy rozbijały się żółte taksówki; dzionek jawił się na idealny, z tych wyśnionych, również tych spisanych przez sposobnych bajkopisarzy i liryków.  
Niedaleko pralni chemicznej, Gabay's Outlet i Macy's, ludzie z kilkunastoma zerami na koncie i wielkim ego stołowali się przy okrągłych stolikach, przykrytych śnieżnobiałymi obrusami i złotą zastawą, para foteli do nich ziszczona została w postaci jasnej wikliny z siedzeniem z dodatkiem kremowego jaśka. Usadowieni byli oni na tarasie, położonym 2 metry nad chodnikiem, z którego śmiało można było obserwować śpieszących się i zbłąkanych ludzi jak myszy doświadczalne, zamknięte w klatce.
Ich klatkę otwierała i zamykała ich własna psychika i wyobraźnia, a drogę ucieczki z niej znał tylko Bóg.
Była to jedna z najdroższych restauracji w kręgu Times Sguare i kawałek dalej. Burżuje mogli sobie pozwolić na łyk świeżo zmielonej kawy czy czegoś mocniejszego z selekcji alkoholi i drinków albo po prostu (chociaż jednego dnia!) pozwolić odpocząć swojemu organizmowi, zamawiając sok z owoców przytransportowanych z Ameryki Południowej i Afryki.

-Podać coś jeszcze? - Zapytał kelner w białej marynarce i muszce. Kobieta z pod kocich przeciwsłonecznych okularów i dużego beżowego kapelusza, subtelnie otaksowała osobnika swoim oliwkowozielonym wzrokiem.
-Ja dziękuję. - Wyszczerzyła się w uśmiechu pomalowanym szminką nude. - A Ty, James? - Zapytała, ściągając z nosa okulary.
Mężczyzna z naprzeciwka zaczytany był New York Times'em, ale w momencie, gdy jej usta wypowiedziały jego imię, natychmiast przerwał czytanie i z uśmiechem, nieco mniej serdecznym niż ona, a za to bardziej sarkastycznym odrzekł:
-Ja również. - Kelner pozbierał talerze po obiedzie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odszedł bez słowa. Evelyn z powrotem założyła okulary, pouśmiechawszy się czule do mężczyzny. Obiekt jej uniesień też wrócił do lektury. W garderobie Jamesa przeważały jasne kolory: kremowe spodnie, jasnoróżowa koszula rozpięta na parę guzików.
Ujęła w dłoń szklanicę, a w pomiędzy wargi rurkę przez, którą popijała koktajl i spytała. - James? - Wiem, że nie lubisz o tym mówić, ale jak to się stało, że poznałeś Simona?
Mężczyzna przewrócił oczami, po czym posłał jej pieszczotliwy uśmiech, Evelyn oparłszy łokcie na stole również się uśmiechnęła. Byli tacy szczęśliwi z sympatii, jaka ich połączyła, dosłownie byli pijani z miłości, choć żadne z nich nigdy tego nie spisało i nie ubrało w przepiękne słowa. Wystarczyły im sercowe spojrzenia, które mówiły wszystko, gdy zatapiali w sobie oczy. James przywykł już, że pytała go o to, czego najbardziej się obawiał i o czym nie chciał mawiać. Jednak tak na niego oddziaływała, ta piękna jasnowłosa, że nie umiał się jej oprzeć i po prostu  musiał odpowiedzieć.

-Dobrze, Aniołku. - Wyszeptał i schylił się ponad stół, a Evelyn uczyniła to samo. - Aha, zanim zacznę, żebym nie zapomniał: uwielbiam cię w tej sukience... 
Sukienka ta była szyta na miarę lat 80, czerwone kwiaty, układające się w piękną wiosenną mozaikę i ta czarna przewiązka, która robiła z każdego pasa, talie osy. 
-Myślałam, że uwielbiasz mnie tylko w swojej koszuli. - Odparła.
Oboje roześmiali się, jak z dobrego dowcipu.
-To też. - Wyszczerzył się i splótł swoje palce z jej drobną dłonią. - Wiesz, Evelyn... jesteś najlepszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. Jestem szczęściarzem. Cholernie się cieszę, że poznałem Simona, bo gdybym go nie poznał - nie poznałbym ciebie, Evelyn. Nie zrozum mnie źle, ale boję się tej miłości, która nas oskrzydla. Jest błogosławiona? Zakazana? Przeklęta? Tego nie wiem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie chcę nigdzie iść bez ciebie. Bez twoich babskich humorków, twojego uśmiechu, który wart jest więcej niżeli wszystkie bogactwa świata i to całe złoto, które buchnęliśmy twojemu szefuńciowi.

-Nie przypominaj mi o tym draniu. - Carter skrzywiła się, jak przy jedzeniu czegoś gorzkiego. - A ja dla niego pracowałam...
-Na szczęście to już przeszłość. Teraz dla nikogo już nie będziesz pracować. - Musnął ją w dłoń, splecioną z jego. Słońce oświetlało każdy skrawek Nowego Jorku, jednak było to przyjemne słoneczko.
-Dowiem się w końcu coś niecoś o Simonie? - Zapytała jakby z nudzenia, ale tak na prawdę niesamowicie chciała się czegoś dowiedzieć. 
-Możesz zapytać go o to sama. - Odparł z lekkim rozbawieniem, ale mało słyszalnym. Evelyn Carter w trybie natychmiastowym zlokalizowała go wzrokiem i pozbyła się okrycia głowy i okularów, żeby bardziej się mu przyjrzeć. W momencie, gdy cisnęła kapeluszem, włosy rozwiał jej przytulny wiaterek, a Simon wypowiedział słowa:
-Cześć, stary. - Uścisnął Jamesowi rękę. Po czym spojrzał w jej kierunku i skrzywił usta w uśmiechu. Nie był przystojny ani brzydki, brodę i policzki okalał mu ciemny zarost, gdzieniegdzie miał blizny po ospie w postaci dziur, ale co najpierw przykuło jej uwagę to to, że na skroni i poniżej niej rozciągała się blizna po jakimś wypadku (prawdopodobnie z udziałem szkła). Był odziany w ołówkowy garnitur z trzema guzikami. 
-Pamiętasz, Evelyn? - James skinął na blondynkę.
-Jak mógłbym zapomnieć. - Odpowiedział do Jamesa. - Witaj, nieznajoma, która skradła serce mojego kumpla. - Odparł tym razem do niej i uścisnął jej dłoń.
-Co tu robisz? - Evelyn była zbita z tropu. Chciała jak najszybciej się dowiedzieć o co tu chodzi.
-Ja? - Zachichotał basowym tonem. Miał również nierówne zęby. - Czekam na żonę. 

Tego było już za wiele! Simon miał żonę?! Jak to w ogóle możliwe, żeby taki brutal, jak on miał partnerkę życiową? Evelyn nie zamierzała już dłużej bluzgać się w tym mule tajemnic i niedopowiedzeń. Musiała odpalić rakietę pytań.
-Jak się poznaliście? W sensie, ty i James, nie ty i twoja żona. - Simon skinął, że zrozumiał pytanie, po czym odpowiedział z rękami w kieszeniach:
-Hmm, to było na pogrzebie...
-Nasz wspólny kolega został zastrzelony przez kogoś z ochrony twojego szefa. - Dodał James.
-Byłego szefa. - Poprawiła, a oni ją poparli z uśmiechem. 
-Wybaczcie, ale lecę, bo moja bogini nadchodzi. - Odezwał się, po czym puścił porozumiewawcze oczko do Jamesa. - Pa, Evelyn. - Rzucił i odszedł w stronę długonogiej rudowłosej kobiety, która momentalnie złożyła mu na ustach soczystego buziaka. Jej nogi podkreślały wysokie buty i kusa sukienka, w której była. Z samej twarzy przypominała nieco Goldie Hawn w młodości. Jednak na pewno była już po trzydziestce...
-To gdzie wynosimy się z tej dziury, Aniele? Europa? Azja? - James przerwał jej zadumę nad urodą małżonki terrorysty.
-Hm? Zawsze chciałam skosztować francuskiej kuchni...
-Dobrze. - Odparł i pocałował ją w policzek, mocno się pochylając nad stolikiem.

Kilka dni wcześniej zabrał ją w inne miejsce niż drogi lokal. A mianowicie na pole, gdzie w poukładane w rządek 4 butelki, Evelyn miała za zadanie trafić, za pomocą naciśnięcia spustu w najprawdziwszej broni.
-Trzymaj tak. - Stanął za nią i poprawił jej chwyt, choć prawdopodobnie była to tylko wymówka, żeby ją dotknąć.
-Dobrze? - Zapytała.
-Tak. - Poprawił jeszcze raz jej kombinacje i nie usunął się. Za to objął swoimi dłońmi jej palce i szeptał jej do ucha wskazówki.
-Uspokój oddech. Rozluźnij palce. A teraz wymierz... i strzel.
Uczyniła jak jej kazał. Przy strzeleniu, towarzyszył jej krótki krzyk i przymknięcie powiek. Gdy po chwili otworzyła oczy, ujrzała 3 stojące butelki na snopie siana.
-Jesteś urodzona do strzelania. - Oznajmił, uprzednio gwiżdżąc z dumy.
-Strzelę do ciebie.
-Strzelaj. - Odezwał się i rozłożył ramiona, jak ptak skrzydła. Chwilę tak stali na środku pola, gdy w końcu  Evelyn nie wytrzymała, zarechotała i rzuciła mu się na szyję, równocześnie powalając go na ziemię.
Zgarnęła mu włosy z czoła i pogładziła go po policzku, gdy ten za moment przewrócił ją na plecy.
-Jesteś niebezpieczna.
-A ty słodki. Pozwoliłbyś, żeby kobieta i to w dodatku blondynka, pozbawiła cię żywota?
-Nie strzeliłabyś.
-Masz racje, za mocno postrzelił mnie już amor...


THE END KONIEC ENDE


Ogłaszam wszem i wobec, że tą oto prozą kończę opowiadanie pt. Gold, terrorists and one woman! Początkowo założenia na zakończenie były inne, generalnie nie miało być happyend'u, ale jakoś zrobiło mi się żal tej parki. W końcu każdy chciałby znaleźć powód dla którego warto żyć. :) Jednak nie wszyscy mają tyle szczęścia...
 Dziękuję osobom, które były ze mną; uczestniczyły ze mną w tej przygodzie zabarwionej kryminalistyką & romansem; wytrzymały cierpliwie, czytając moje wypociny ! :) Bardzo dziękuję!!! Na prawdę nie wiecie ile to dla mnie znaczy... Nie chciałabym wypisywać komu dziękuję najbardziej itd, bo może ktoś poczułby się pominięty. 
OGÓLNIE DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM CZYTELNIKOM :*:*:*:*:*
Za jakiś czas może zacznę pisać nowe opowiadanie, tutaj więcej info.
Całuję i pozdrawiam, Bunko!

Komentarze

  1. jej, i tak już dotarliśmy do finału - jaby powiedziała moja dawna nauczyciela geografii na koniec lekcji :D a jednak happyend, i bardzo dobrze, no bo czemu nie. muszę przyznać, że bardzo ładnie to wszystko opisałaś, naprawdę mi się podoba. i w sumie czuję taką trochę jakby pustkę, jak za każdym razem gdy przeczytam książkę/opowiadanie, ponieważ muszę rozstać się z bohaterami. no nic, dziękujemy Ci bardzo za to opowiadanie i czekamy na kolejne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi tam smutno, że tej historii już koniec :( No ale coś się kończy, coś zaczyna... Zaraz lecę czytać nowe opowiadanie :)
    A co do epilogu kochana, to jak zawsze cudownie! Świetne opisy, dzięki którym można było wczuć się w charakter przedstawianych miejsc. A Evelyn i James byli cudowni. Zazdroszczę im takiej szalonej, niebezpiecznej miłości :) Happyendy są dobre! JA się cieszę, że tak się to wszystko skończyło :)
    Smutno mi, że to już koniec tego opowiadania, ale dzięki bogu nie koniec twojej twórczości. Twoja wierna czytelniczka leci czytać twoje nowe opowiadanie :)
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihihi dziękuję bardzo za miły komentarz :* pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Kurde... Przy Delfinie i Mesucie tak się rozpisałam a tutaj kompletnie nie wiem co napisać...

    Może tyle - dziękuję, że mogłam przez te 10 rozdziałów, prolog i epilog towarzyszyć James'owi i Evelyn. Świetna historia.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Znalazłam niedawno... i się zakochałam. Nie wiem co napisać. Wiem my wszyscy oczekujemy długich i wyczerpujących komentarzy, ale mi to nigdy nie wychodzi. Niby krótkie, ale wystarzczające. Dziękuje że to napisałaś że mogę to przeczytać. Jestem wdzięczna śwatu że tacy ludzie istnieją. Nie wiem co mogę jeszcze napisać. Masz talent.
    Pozdrawiam i życzę weny na dalsze opowiadania
    Zafascynowana twoim stylem pisania
    L.A.

    OdpowiedzUsuń
  5. 43 year old Associate Professor Eleen Ducarne, hailing from Windsor enjoys watching movies like The Golden Cage and Motor sports. Took a trip to Tsingy de Bemaraha Strict Nature Reserve and drives a Ferrari 250 SWB California Spider. znajdz to

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie jakiś ślad! Komentując, motywujesz mnie do dalszego pisania.:)