Rozdział II

Evelyn z ulgą opadła na oparcie krzesła i głośno odetchnęła. Po chwili ten spokój ducha, zakłóciły jej strzały, które dotarły do jej narządu słuchu. Zakryła machinalnie oburącz uszy i wydała z siebie pisk, równocześnie chowając głowę w klatce piersiowej. Jednak pisk Carter nie był na tyle głośny, żeby przerósł dźwięk otwartego ognia z karabinów maszynowych. Karabin tłumił krzyki i wrzaski. Robiło się coraz ciszej. Ale to nie był nawet początek.

Kilkudziesięciu mężczyzn, przyodzianych w uniformy antyterrorystów z krytymi twarzami za kominiarkami, znienacka wkroczyło do wielkiego holu, podwajając golgotę. Miotali kolejne pociski w powietrze. Wszystko fruwało nad ziemią. Zaczynając od bankowych papierzysk, przez kolorowe ulotki, a kończąc na fragmentach krzeseł. Evelyn nawet nie spostrzegła, kiedy zabarykadowali wszystkie wyjścia do świata i do ulic Nowego Jorku. Znajdowała się z tymi szaleńcami w zamkniętym pomieszczeniu, w samym środku potrzasku. Chciała coś zrobić, ale jej umysł jakby przestał pracować. Nagle ją zmroziło. Jeden rabuś – wyglądający na najagresywniejszego, maszerował prosto w jej kierunku z załadowanym karabinem.
-Ty, tam za biurkiem!  - krzyknął basowym tonem.  - do ciebie mówię, paniusiu! Ręce wysoko, chcę je widzieć!  - wpatrywał się w łagodną twarz Evelyn, przy której, po chwili zarysowało się dziesięć wyprostowanych palców.
-Właśnie tak. Tak trzymaj. - oblizał górną wargę i skinął na swojego kolegę, żeby miał ją na oku, a sam ruszył głębiej do Federal Reserve Bank. Carter nie czekała nawet sekundy od jego odejścia. Trzymając ręce do góry z pruderyjną miną, ruszyła obcasem po podłodze w stronę guzika, powiadamiającego odpowiednie służby. Im szybciej będą widzieć, tym szybciej skończy się ten koszmar - pomyślała, z impetem naciskając przycisk. Kolega, któremu tamten skinął, podszedł z ociąganiem. Posiadał karabin maszynowy przy piersi i karabin szturmowy w dłoni. Swobodnie oparł się o biurko, za którym stała płowowłosa Evelyn Carter.

-No, no, nie wiedziałem, że pracują tutaj takie ślicznotki. - skomentował za chwilę terrorysta. Zza kominiarki zasłaniającej większą część twarzy, wyłonił się szelmowski uśmiech.
-Nie dla psa kiełbasa , nie dla prosiąt miód. – rzuciła z podniesionym czołem, patrząc prosto w jego zielone oczy. - nic nie zrobię. Może mnie pan nawet zakuć w kajdanki dla pewności. - bez wahania wyciągnęła w jego stronę nadgarstki gotowe do zakucia.
-Takie metody stosują bohaterowie, a ja nie ukrywam, że bliżej mi jest to czarnego charakteru… - ponownie się uśmiechnął i pochylił nieco do przodu, przez co Evelyn wstrzymała oddech. Identyfikator. Cholerny identyfikator.
- ...Evelyn? Tak? – zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi.  Jego oczy stały się jeszcze bardziej zielone niż przedtem, a jego dłoń, namiętnie błądziła po karabinie jakby to była jego kochanka.
-A do pana, jak mam się zwracać? Złodzieju? – wycedziła lodowato. Czuła, że palce zaczynają jej drętwieć. Mężczyzna ochryple się roześmiał.
-Od razu złodzieju... - uśmiechnął się szarmancko. - to, jak będzie, Evelyn? Może po tym wszystkim, umówimy się, co? Oczywiście, ja stawiam!
Tym razem ona się cicho roześmiała.
-Przykro mi, ale jest pan z jednostki z którą nigdy w życiu bym się nie umówiła. - uśmiechnęła się uprzejmie, nie ważne, że właśnie wyobraziła sobie go w płomieniach.
-A pani zawsze taka uczciwa? – prowadził dalej rozmowę, w ogóle się nie zrażając. W końcu był panem sytuacji. Mógł sobie pozwolić na wszystko. Za moment ponownie się pochylił w jej stronę. Tym razem w nieznanym celu. Gdy już miał przeskoczyć barierę, która ich dzieliła, kolega z głębi banku przywołał go  do siebie.
-Tak po za tym, możesz mi mówić Bond, Evelyn. Aha, kajdanki, które tak chciałaś, zatrzymam na wieczór.  – rzekł drwiąco i ze stoickim spokojem, lecz niesłabnącą czujnością wycofał się do szefa. 
Co za palant – pomyślała błyskawicznie Evelyn, ale równocześnie jej prawa ręka błądziła już po blacie, w poszukiwaniu telefonu, by jeszcze na chwilę nacieszyć się normalnością. Klikając w ekran paznokciem, nagle do jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Dopiero za kilka sekund uświadomiła sobie, że dzwoni jej telefon. Zamarła. To o czym marzyła w ostatnich godzinach, wydało się jej teraz nie mniej - absurdalne, a przerażające. Josh Fletcher właśnie wybrał jej numer i zamierzał się z nią skontaktować. Dlaczego właśnie teraz?
Carter momentalnie napotkała wszystkie spojrzenia. Najpierw terrorystów, a później petentów i pracowników. Wszyscy zostali  poustawiani pod ścianą, oczywiście pod groźbą zastrzelenia w próbie ucieczki.
-Sprawdź to któryś! - Wydarł się ten sam basowy ton. Evelyn czuła jak strużka potu spływa jej po plecach. Czas mijał bardzo powoli. W ciągu kilku sekund terrorysta, który oglądał filmy z Bondem stał tuż obok Evelyn. Tym razem sprawnie przeskoczył przez biurko, w ogóle się przy tym nie mecząc i wymierzył w jej pierś. Ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku ani muszki karabinu. Skradał się do niej, jak puma do swojej ofiary. Evelyn już wiedziała, że nie skończy się to ostrzeżeniem. Zasłużyła na karę.
Terrorysta krążył wokoło Carter, najwyraźniej czegoś szukając. W pewnej chwili zatrzymał się i się odwrócił. To co wcześniej pominął było guzikiem powiadamiającym, które teraz dynamicznie mrugało czerwonym światłem.
-Taka niby dobra, uczciwa, a chce ściągnąć kłopoty na resztę.  – skomentował z kpiną. Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że przeszła mu już wesołość. Oczy skrzyły się mu niebezpiecznym połyskiem. Był zły.
Sięgnął po dzwoniący telefon. Wsłuchiwał się w zamyśleniu, w głos Josha i z pasją, zatrzymał spluwę na dekolcie Evelyn. Po trzydziestu sekundach przerwał monolog Fletcherowi.
-Rozumiem, ale pani Evelyn dzisiejszy wieczór spędza ze mną. Żegnam. - i najnormalniej w świecie się rozłączył. Nie wrzucił go do śmietnika ani nie rzucił nim o ścianę. To byłoby zbyt proste.
-Trzymaj. Twoja własność. Nie myśl sobie, że jestem gorszy niż zwierzę. – wsadził jej telefon w dłoń.
-Na przód!  - po czym rozkazał. Szedł prosto za nią, celując w głowę, a w drugiej ręce trzymał kosz na śmieci wzięty z pod jej biurka.

Powinien był wtedy strzelić. Chociaż skończyłoby się to całe upokorzenie. Powinien był strzelić. Więc, dlaczego tego nie zrobił? 

Komentarze

  1. Powiem szczerze, że bardzo podoba mi się to opowiadanie. Na myśl przyszło mi kilka gier, w których były podobne akcje :D Czekam na kolejny!
    Z małym poślizgiem nowość na:
    http://bedlaamite.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie jakiś ślad! Komentując, motywujesz mnie do dalszego pisania.:)